POTRZEBA
Otóż w poniedziałek wielkanocny w kościele w miejscowości mojej rodzinnej miała miejsce msza, a podczas tej mszy chrzciny. Odprawiał ową mszę proboszcz, który swoją drogą słynie z tego, że lubi sobie czasami wypić, chociaż oczywiście nikt o tym głośno nie mówi. I tym razem okazał się on być w niezwykle dobrym humorze i nawet na początku mszy niezwykle uprzejmie stwierdził, że jeżeli jakieś dziecko zacznie płakać to proszę się nie krępować i udać się do zakrystii, gdzie w spokoju dziecko można uspokoić tudzież nakarmić. Początkowo dzieci były niezwykle spokojne i nie dawały nawet znać o swojej obecności. Po jakimś zaczęło się kazanie... A kazanie jak to kazanie - wzniosłe niebywale i w ogóle poważne jak cholera. I w momencie największego uniesienia, w chwili gdy ksiądz niemalże bezpośrednio połączył się z niebem jedno z dzieci zaczęło płakać. W kościele cisza. Proboszcz przerwał swoją mowę, spojrzał w kierunku młodej mamy, uśmiechnął się i rzekł:
- Co? Cycka chce?
Nie dało się już przywrócić poważnego nastroju jaki miał miejsce podczas kazania.