KOPALNIA
Jestem elektromonterem w kopalni miedzi, pracuje pod ziemią i tam miała miejsce ta historyjka.
Przyszliśmy w poniedziałek rano do pracy i rozpoczęliśmy dzień śniadaniem. Jeden z kolegów (Wacław), umęczon jak pod ponckim Piłatem (poniedziałek, 6-rano), wykorzystał czas śniadania na drzemkę. Spał, siedząc przy stole, a za poduszkę robiło mu jego własne ramię. Po jakimś czasie wszedł do warsztatu nadsztygar i trzeba było kolegę szybciutko obudzić, bo spać w pracy przecież nie wolno.
Boss witał się ze wszystkimi, aż doszedł w końcu do świeżo obudzonego Wacusia i podaje mu grabę.
Wyobraźcie sobie przerażenie kolegi, kiedy stwierdził, że... ręka nie chce mu się podnieść. Zdrętwiała mu do tego stopnia, że nie mógł nią ruszyć. Zahuśtał całym ramieniem kilka razy, a te za nic nie chce się przywitać... zepsute i nie działa. Radość z tego mieliśmy okrutną. Widząc, że nic nie wyjdzie z wywijania bezwładną ręką, podniósł ją sobie przy pomocy lewicy i takiego zdrętwiałego flaka podał szefowi. Co tam będę pisał o rotflowaniu i bezcennych minach...