NO WŁAŚNIE... PO CO?
Koleżanka dość często przybywa na uczelnie z kłopotliwymi i z natury banalnymi pytaniami. Zaznaczyć warto, że uczelnia karmi nas trującą piersią na chemików przyszłych.
Godzina późnonocna haniebnie przyjęta za początek dnia wszystkich uczących - ósma rano. No może troszkę wcześniej.
Męczona przez widma niedawnych snów i walcząca z rozziewającą się dolną drogą oddechową, połykając łapczywie powietrze łudząc się, że choć tyć-tyć obudzą te chałsty brudnych wyziewów gęb wszelorakich, zostałam zaatakowana pytaniem:
- Ile stopni ma koło?
W głowie prawdziwa burza mózgu, iskrzy się i przepalają się styki. Zaraz! Na uczelni jesteśmy! Toż to musi być pytanie chemika do chemika. Ile stopni? Koło? Absurd!
Odpowiedziałam więc zgodnie z logiką zaspanego umysłu, choć wcale nie odpowiedzieć chciałam lecz zająć jej umysł kolejnym pytaniem:
- Po kiego ch*ja gotować koło?