TUR DE POLON
W sobotę przykaskaderowałem na rowerze wyczynowo. Wyjeżdżaliśmy z młodą na przejażdżkę z działki i jakieś 20 metrów od bramy jełopy z wodociągów taką studzienkę małą zrobili. Zamyśliłem się i podbiło mi koło i jebudu na lewą stronę ciała w glebę. Zahuczało, zagrzmiało, kurefsko zabolało. Na czworakach się dotelepałem z powrotem do werandy. Początkowo nawet tak bardzo nie bolało tylko mnie z lekka zatkało. Wieczorem już bardziej. W nocy ostro, ale wziąłem prochy. W niedzielę trudno już mi było wstawać i siadać, a jak zapomniałem się i się schyliłem, to jakby ktoś nóż mi pod żebro załadował.
Dzisiaj rano pomaszerowałem do Medicovera. Rentgen. Diagnoza : - pęknięte żreberko i obity na maksa bok... będzie bolało, ale się samo zaleczy, ketonal itp. Ale nie o tym mowa. Wchodzę do gabinetu. Lekarz się pyta, co się stało. To mu mówię, że awaria na rowerze, a ten uśmiech od ucha do ucha...
Trochę mnie to wkurzyło, ale on potem mówi:
- Ja Pana przepraszam, że się tak uśmiecham, ale przed chwilą miałem też pacjenta co miał wypadek na rowerze. Z tym, że Pan się wywalił, a on nie zauważył, jak mu z prawej wyjechał chłop z koniem na furmance i przywalił w dyszel, aż konia poniosło. A on dwa żebra złamane. Więc jak Pan wszedł i powiedział, że na rowerze wypadek, to już myślałem, że jechaliście w peletonie...